Witaj w Benkowie
Chciałam opowiedzieć Ci o Benkowie. O miejscu, gdzie spotykają się chore dzieci i zwierzęta, które kiedyś, wyrzucone poza margines życia, dziś zaopiekowane i otoczone wyjątkową troską, wiodą spokojne życie, a niektóre z nich pełnią funkcję terapeutów.
Słychać skrzypnięcie drzwi. Niewidomy Loniu podnosi pysk i ze szczerbatym uśmiechem, kręcąc zamaszyste młynki ogonem, nieporadnie rusza przed siebie. Nie widzi, ale tu gdzie jest jego dom, ten prawdziwy, ten ostatni, zna każdy kąt i dźwięk, i pierwszy wie, że idzie Michał. A jak idzie Michał to i on musi iść, wiadomo.
Witaj w Benkowie
Chciałam opowiedzieć Ci o Benkowie. O miejscu, gdzie spotykają się chore dzieci i zwierzęta, które kiedyś, wyrzucone poza margines życia, dziś zaopiekowane i otoczone wyjątkową troską, wiodą spokojne życie, a niektóre z nich pełnią funkcję terapeutów.
Słychać skrzypnięcie drzwi. Niewidomy Loniu podnosi pysk i ze szczerbatym uśmiechem, kręcąc zamaszyste młynki ogonem, nieporadnie rusza przed siebie. Nie widzi, ale tu gdzie jest jego dom, ten prawdziwy, ten ostatni, zna każdy kąt i dźwięk, i pierwszy wie, że idzie Michał. A jak idzie Michał to i on musi iść, wiadomo.
Spracowane spodnie, koszulka sprana tak dawno, że nikt już nie pamięta, w jakim była kolorze. Naznaczone pracą ręce i uśmiech pełen ciepła. Grzejesz się w Michała towarzystwie. I wiesz, że jakkolwiek by było, to będzie dobrze. Choć to dobrze nie zawsze znaczy, że łatwo i bezproblemowo.
Gdy przyjechałam pierwszy raz do Szewc, koło Poznania, pierwsze wrażenie było takie, że brakuje tu na wszystko, a całość działa chyba tylko dzięki silnej woli prezesa i wiceprezesa tego miejsca, którzy — i tu kolejne zaskoczenie — pełnią jednocześnie funkcje zarządu, terapeutów, opiekunów zwierząt, kierowców, a najwięcej czasu poświęcają na sprzątanie. Mówiąc kolokwialnie – na wywalanie odchodów zwierząt i ich codzienny obrządek.
Michał prowadzi mnie do stajni. Sprzątając kolejny boks snuje fascynujące opowieści o mieszkańcach Benkowa. Wprawnym ruchem wrzucając dziesiątki kilogramów siana do paśników, wspomina te zwierzęta, które kiedyś były częścią życia jego i tego miejsca, a które już odeszły. Dławiące historie przeplatają się z zabawnymi anegdotami, wywołującymi uśmiech. Gdy bierze taczkę i zaczyna wyrzucać obornik, pytam o pracowników.
Spracowane spodnie, koszulka sprana tak dawno, że nikt już nie pamięta, w jakim była kolorze. Naznaczone pracą ręce i uśmiech pełen ciepła. Grzejesz się w Michała towarzystwie. I wiesz, że jakkolwiek by było, to będzie dobrze. Choć to dobrze nie zawsze znaczy, że łatwo i bezproblemowo.
Gdy przyjechałam pierwszy raz do Szewc, koło Poznania, pierwsze wrażenie było takie, że brakuje tu na wszystko, a całość działa chyba tylko dzięki silnej woli prezesa i wiceprezesa tego miejsca, którzy — i tu kolejne zaskoczenie — pełnią jednocześnie funkcje zarządu, terapeutów, opiekunów zwierząt, kierowców, a najwięcej czasu poświęcają na sprzątanie. Mówiąc kolokwialnie – na wywalanie odchodów zwierząt i ich codzienny obrządek.
Michał prowadzi mnie do stajni. Sprzątając kolejny boks snuje fascynujące opowieści o mieszkańcach Benkowa. Wprawnym ruchem wrzucając dziesiątki kilogramów siana do paśników, wspomina te zwierzęta, które kiedyś były częścią życia jego i tego miejsca, a które już odeszły. Dławiące historie przeplatają się z zabawnymi anegdotami, wywołującymi uśmiech. Gdy bierze taczkę i zaczyna wyrzucać obornik, pytam o pracowników.
– Nie mamy. Pracownik kosztuje, a mamy bardzo wiele zwierząt, których utrzymanie pochłania ogromne środki. Gdy mamy wybrać między kimś do pomocy a ocaleniem kolejnego życia, decyzja zawsze jest jedna.
Patrzę na sprawnie machających widłami Pawła i Michała, założycieli działającej ponad dekadę organizacji, która ocaliła blisko dwa tysiące zwierząt, i wiem, że to ewenement. Byłam w wielu ośrodkach, w wielu fundacjach i w żadnej z takim stażem nie widziałam, by zarząd wywalał odchody zwierząt. Bo Paweł i Michał to zarząd Fundacji Benek. To prezes i wiceprezes. Tutaj to normalna sprawa, że obaj ciężko pracują. Dzień w dzień. Bo tak trzeba. Bo skoro się wzięło odpowiedzialność, to należy dbać. Do samego końca.
– Nie mamy. Pracownik kosztuje, a mamy bardzo wiele zwierząt, których utrzymanie pochłania ogromne środki. Gdy mamy wybrać między kimś do pomocy a ocaleniem kolejnego życia, decyzja zawsze jest jedna.
Patrzę na sprawnie machających widłami Pawła i Michała, założycieli działającej ponad dekadę organizacji, która ocaliła blisko dwa tysiące zwierząt, i wiem, że to ewenement. Byłam w wielu ośrodkach, w wielu fundacjach i w żadnej z takim stażem nie widziałam, by zarząd wywalał odchody zwierząt. Bo Paweł i Michał to zarząd Fundacji Benek. To prezes i wiceprezes. Tutaj to normalna sprawa, że obaj ciężko pracują. Dzień w dzień. Bo tak trzeba. Bo skoro się wzięło odpowiedzialność, to należy dbać. Do samego końca.
Potężne muczenie niesie się przez podwórze. To Dziunia przypomina, że zbliża się pora karmienia. Dziunia to najpiękniejsze oczy w Benkowie. Mieszka w jednym z przerobionych na boks kontenerów. Taki zużyty kontener kosztuje osiem tysięcy, dla zwierząt to szansa na życie. To dach nad głową, bezpieczne schronienie. Bo uratować możesz tylko wtedy, gdy masz miejsce, by dać dom. Oprócz spojrzenia, w którym zatonie każdy, Dziunia ma też wspaniałe umaszczenie i szorstki niczym szczotka język. I ma też specjalne protezy, które zastępują brakujące części dziuniowych nóg. Ot, zła diagnoza, błędne leczenie i w okamgnieniu stała się kaleką. Dziunia nie ma w tylnych nogach „stóp” – wyropialy, zgniły i odpadły. W kontenerze obok mieszka jej koleżanka, Tosia. Ta protez nie ma, choć boli od samego patrzenia na jej łukowato wykrzywione zagłodzeniem nogi. Ale dla Tosi nie ma ani szansy na operację ani pomysłu na protezy. Żyje, wstaje, radzi sobie. Najlepiej jak może. Oprócz Dziuni i Tosi jest tu wiele dorosłych krów, które wygrały życie. Jedne zdrowe, inne chore, każda ocalona spod noża.
Potężne muczenie niesie się przez podwórze. To Dziunia przypomina, że zbliża się pora karmienia. Dziunia to najpiękniejsze oczy w Benkowie. Mieszka w jednym z przerobionych na boks kontenerów. Taki zużyty kontener kosztuje osiem tysięcy, dla zwierząt to szansa na życie. To dach nad głową, bezpieczne schronienie. Bo uratować możesz tylko wtedy, gdy masz miejsce, by dać dom. Oprócz spojrzenia, w którym zatonie każdy, Dziunia ma też wspaniałe umaszczenie i szorstki niczym szczotka język. I ma też specjalne protezy, które zastępują brakujące części dziuniowych nóg. Ot, zła diagnoza, błędne leczenie i w okamgnieniu stała się kaleką. Dziunia nie ma w tylnych nogach „stóp” – wyropialy, zgniły i odpadły. W kontenerze obok mieszka jej koleżanka, Tosia. Ta protez nie ma, choć boli od samego patrzenia na jej łukowato wykrzywione zagłodzeniem nogi. Ale dla Tosi nie ma ani szansy na operację ani pomysłu na protezy. Żyje, wstaje, radzi sobie. Najlepiej jak może. Oprócz Dziuni i Tosi jest tu wiele dorosłych krów, które wygrały życie. Jedne zdrowe, inne chore, każda ocalona spod noża.
Część Benkowa zajmuje azyl dla żubrów. Jedyne takie miejsce w Europie, a może i na świecie? Potężne zwierzęta wyciągają kudłate głowy, gdy podchodzimy do ogrodzenia. Pojar mruży zadowolony oczy, gdy Michał drapie go po szyi. Porfiry zaczepia, szturchając rogami kolegę, i zaprasza do zabawy. Patrzę, jak dwa wielkie byki ruszają dookoła wybiegu galopem, zadarte ogony przywodzą na myśl małe kocięta ganiające się dla zabawy. Tyle, że te ważą każdy blisko tonę. Te smoki dostały tu drugie życie. Urodzone w niewoli, w świecie ogrodów zoologicznych zabrakło dla nich miejsca. Gdyby nie azyl, byłby odstrzał.
Na dzień dzisiejszy w azylu są trzy byki – Pojar, Porez i Porfiry – i to jest maksymalna obsada, bo choć na kolejne wybiegi miejsce jest, to nie ma środków na ich budowę. A koszt wybudowania zagrody, która spełni przepisy, będzie też wygodna i bezpieczna dla zwierząt, to kwota 80 tysięcy złotych. Tyle kosztuje ocalenie żubra, dla którego nie ma miejsca w hodowli.
Część Benkowa zajmuje azyl dla żubrów. Jedyne takie miejsce w Europie, a może i na świecie? Potężne zwierzęta wyciągają kudłate głowy, gdy podchodzimy do ogrodzenia. Pojar mruży zadowolony oczy, gdy Michał drapie go po szyi. Porfiry zaczepia, szturchając rogami kolegę, i zaprasza do zabawy. Patrzę, jak dwa wielkie byki ruszają dookoła wybiegu galopem, zadarte ogony przywodzą na myśl małe kocięta ganiające się dla zabawy. Tyle, że te ważą każdy blisko tonę. Te smoki dostały tu drugie życie. Urodzone w niewoli, w świecie ogrodów zoologicznych zabrakło dla nich miejsca. Gdyby nie azyl, byłby odstrzał.
Na dzień dzisiejszy w azylu są trzy byki – Pojar, Porez i Porfiry – i to jest maksymalna obsada, bo choć na kolejne wybiegi miejsce jest, to nie ma środków na ich budowę. A koszt wybudowania zagrody, która spełni przepisy, będzie też wygodna i bezpieczna dla zwierząt, to kwota 80 tysięcy złotych. Tyle kosztuje ocalenie żubra, dla którego nie ma miejsca w hodowli.
Mijamy stodołę, z której wychodzi się na wprost zagrody dla szopów. Przez zardzewiałe kraty chwytają podawane smakołyki. Zajadając się chrupkami, bacznie obserwują łaszącego się do nóg kota. To Misza. Nikt jej nie chciał, tu znalazła swoje miejsce na ziemi. Swoich dobrych ludzi. Swój kawałek kociego nieba. I mruczących przyjaciół, bo takich jak ona jest tu wiele. Patrzę na puchate, zadbane szopy, które wyciągają łapki po kolejne przysmaki. Tu też przydałby się większy wybieg. Miejsce jest, problemem jak zwykle są pieniądze.
Mijam kolejne budynki, wybiegi, boksy i pastwiska. Wszędzie skromnie. Nie ma tu drogich samochodów na podjeździe z kostki. Ba! Podjazdu nawet tu nie ma. Miał być, byłoby wygodniej, ale zawsze są ważniejsze wydatki…
Bo kto tu był, ten wie, że w Benkowie każda złotówka oglądana jest wiele razy przed jej wydaniem. Tutaj naprawiony trzonek od grabi czy drzwi zrobione z kilku rodzajów desek nikogo nie dziwią. To norma. Bo tu, w miejscu, gdzie łączą się potrzeby chorych dzieci i niechcianych zwierząt, a wydatków jest więcej niż wpływów, musi być przed wszystkimi bezpiecznie, a ładnie – jak starczy pieniędzy.
Mijamy stodołę, z której wychodzi się na wprost zagrody dla szopów. Przez zardzewiałe kraty chwytają podawane smakołyki. Zajadając się chrupkami, bacznie obserwują łaszącego się do nóg kota. To Misza. Nikt jej nie chciał, tu znalazła swoje miejsce na ziemi. Swoich dobrych ludzi. Swój kawałek kociego nieba. I mruczących przyjaciół, bo takich jak ona jest tu wiele. Patrzę na puchate, zadbane szopy, które wyciągają łapki po kolejne przysmaki. Tu też przydałby się większy wybieg. Miejsce jest, problemem jak zwykle są pieniądze.
Mijam kolejne budynki, wybiegi, boksy i pastwiska. Wszędzie skromnie. Nie ma tu drogich samochodów na podjeździe z kostki. Ba! Podjazdu nawet tu nie ma. Miał być, byłoby wygodniej, ale zawsze są ważniejsze wydatki…
Bo kto tu był, ten wie, że w Benkowie każda złotówka oglądana jest wiele razy przed jej wydaniem. Tutaj naprawiony trzonek od grabi czy drzwi zrobione z kilku rodzajów desek nikogo nie dziwią. To norma. Bo tu, w miejscu, gdzie łączą się potrzeby chorych dzieci i niechcianych zwierząt, a wydatków jest więcej niż wpływów, musi być przed wszystkimi bezpiecznie, a ładnie – jak starczy pieniędzy.
Patrzę na łąkę, w porannej mgle leniwie spacerują stare i chore konie. Chwilę temu stały w kolejce do rzeźni. Miały szczęście. Przyjechały do Benkowa. Gdy ich kopyta pierwszy raz dotknęły tu ziemi, patrzyły zdziwione, niedowierzając człowiekowi. Przez kolejne tygodnie podnosiły się jak Feniks z popiołów. Po roku nie poznałbyś ich. Kiedyś wystraszone, bojące się własnego cienia, dziś dumnie prowadzą stado, bo bywa, że stają się przewodnikiem. Garnąc się do Michała i Pawła przegrzebują im kieszenie, szukając smakołyków. Dzięki ich pracy do ludzkiej ręki, od której kiedyś uciekały, dziś podchodzą z ufnością.
One wygrały życie.
Żyją, bo ktoś taki jak Ty podarował grosz, by je uratować.
Bo uznał, że ich życie jest tego warte.
Patrzę na łąkę, w porannej mgle leniwie spacerują stare i chore konie. Chwilę temu stały w kolejce do rzeźni. Miały szczęście. Przyjechały do Benkowa. Gdy ich kopyta pierwszy raz dotknęły tu ziemi, patrzyły zdziwione, niedowierzając człowiekowi. Przez kolejne tygodnie podnosiły się jak Feniks z popiołów. Po roku nie poznałbyś ich. Kiedyś wystraszone, bojące się własnego cienia, dziś dumnie prowadzą stado, bo bywa, że stają się przewodnikiem. Garnąc się do Michała i Pawła przegrzebują im kieszenie, szukając smakołyków. Dzięki ich pracy do ludzkiej ręki, od której kiedyś uciekały, dziś podchodzą z ufnością.
One wygrały życie.
Żyją, bo ktoś taki jak Ty podarował grosz, by je uratować. Bo uznał, że ich życie jest tego warte.
Wychodzę za bramę, opuszczam świat jak z innego wymiaru i wracam do naszego, gdzie uwikłani jesteśmy w urojone potrzeby. Odjeżdżam. Mijając kolejne okazałe posesje ogrodzone wysokimi płotami zazdrośnie strzegącymi majątków właścicieli czuję wdzięczność, że wielu ludzi oprócz uszczęśliwiania samych siebie dzieli się z innymi, ratując im po prostu życie. Bo czasem ratuje to życie kontener, czasem brakujące 10 złotych, by zapłacić za ostatni kilogram konia, który ma jechać do ubojni.
Wspólnie możemy zrobić bardzo wiele.
Ty też możesz dołączyć.
Wychodzę za bramę, opuszczam świat jak z innego wymiaru i wracam do naszego, gdzie uwikłani jesteśmy w urojone potrzeby. Odjeżdżam. Mijając kolejne okazałe posesje ogrodzone wysokimi płotami zazdrośnie strzegącymi majątków właścicieli czuję wdzięczność, że wielu ludzi oprócz uszczęśliwiania samych siebie dzieli się z innymi, ratując im po prostu życie. Bo czasem ratuje to życie kontener, czasem brakujące 10 złotych, by zapłacić za ostatni kilogram konia, który ma jechać do ubojni.
Wspólnie możemy zrobić bardzo wiele.
Ty też możesz dołączyć.
Wspomóż nas
- NA NUMER 7470 KOSZT 4,92 ZŁ
- NA NUMER 7977 KOSZT 11,07 ZŁ
- NA NUMER 91920 KOSZT 23,37 ZŁ