Duszka....
Duszka miała wieść szczęśliwe, dobre życie. Piękny, kary koń z dobrym pochodzeniem, do tego klacz rasy, na którą są dopłaty to obiekt marzeń wielu. Takie konie nie jadą na rzeź. Nie idą do czasu.
Bo szczęście koniom nie jest dane na zawsze. Jego okres ważności wygasa wraz z przydatnością dla ludzi. Dla Duszki tego szczęścia było bardzo, bardzo mało. Zachorowała poważnie, nim zdążyła dorosnąć. Handlarz mówi, że próbowano ją leczyć, ale rokowanie było słabe więc zapadł wyrok śmierci. Uznano, że ochwat nigdy nie cofnie się na tyle, by Duszka będzie mogła pracować i na siebie zarabiać. Przestała się opłacać.
W stęchłym, śmierdzącym pomieszczeniu w handlarskiej zagrodzie stanęła w oczekiwaniu na wywóz do ubojni. Tam się spotkały nasze drogi. Odbieraliśmy innego konia, a ona była tam, w komórce obok, zerkając co jakiś czas w naszą stronę.
Nie, nie rżała na nasz widok, nie prosiła o nic. Nie waliła rytmicznie nogą dopominając się uwagi, jak robi to wiele koni. Bo Duszka się poddała. Zrezygnowała. Pogodziła ze strasznym losem. Tylko my nie mogliśmy się z nim pogodzić.
Poszliśmy do handlarza, ale ten nie chciał słyszeć o żadnym czekaniu z wywozem na rzeź. Nie chciał trzymać Duszki, z obawy, że klacz padnie, a on straci pieniądze. Po długiej, mało miłej wymianie zdań, zaprowadził nas do jej komórki i wtedy zobaczyliśmy to, czego nie było widać z zewnątrz. Duszka prócz ochwatu na przodach miała duża, ropiejącą ranę na zadniej nodze. A trzy chore nogi u konia, ostra postać ochwatu i ropiejąca rana na raz, to zwiastuny tragedii. Jedyną szansą dla Duszki było natychmiastowe wdrożenie leczenia.
Nie mogliśmy jej tam zostawić, wiedzieliśmy, że jeśli teraz nic nie zrobimy, nigdy więcej nie spotkamy się z Duszką. Chowając dumę do kieszeni poszliśmy prosić. Nie była to łatwa rozmowa, jednak wizja pieniędzy zrobiła swoje. Zobowiązaliśmy się, że w ciągu dwóch tygodni zapłacimy 6000 zł za Duszkę i jej transport i handlarz zgodził się ją nam wydać bez pieniędzy.
Tego dnia Duszka zamiast na rzeź przyjechała do zaprzyjaźnionej stajni, gdzie pół godziny później był już u niej lekarz. Rana na nodze została oczyszczona. Założono opatrunek. Duszka dostał leki, kroplówki, została pobrana krew do badań. Ten niewiele ponad dwuletni koń z ogromną cierpliwością znosił każdy z zabiegów, nawet golenie maszynką sierści w koło rany. Patrzyła tylko tymi swoimi pięknymi oczami jak gdyby wiedziała, że to co się w koło niej dzieje to batalia o jej życie. I, że to jej jedyna szansa na ratunek.
Poranek przyniósł nadzieję. Duszka stała. Jadła siano, spadła gorączka. Wydawało się, że będzie już lepiej. Wydawało się…
Wyniki krwi pokazały stan zapalny, anemię, odwodnienie. Do tego doszło podejrzenie wrzodów, bo koń zaczął się pokładać, choć jelita pracowały normalnie. Z ochwaconymi kopytami też nie było lepiej, jedyne co, to zeszła opuchlizna zadniej nogi, na której była rana.
Zostały podane kolejne leki, weterynarze kilka godzin podawali kroplówki. Do północy światło w jej boksie się paliło, a w koło Duszki krzątali się wszyscy, byleby tylko jej pomóc. Noc minęła spokojnie. Rano Duszka dostała śniadanie wraz z porcją leków, potem wstała i wyszła na dwór by chwilę pospacerować. Wróciła do swojego pachnącego słomą boksu, położyła się i skubała siano. Gorączki nie było, koń był spokojny, jadł. Niby nic niepokojącego, tyle, że Duszka do wieczora już się nie podniosła….
Gdy przejechali na kolejną wizytę lekarze, Duszka nadal leżała. Znowu leki, zmiana opatrunku i czyszczenie rany. Z każdym mililitrem sączącej się w jej żyły kroplówki, rosła w nas wiara, że będzie lepiej. Nie było… Minęła północ, gdy lekarze wyjeżdżali od Duszki, nie mogli zrobić nic więcej. Pomimo leków, wlewów, starań, pomocy to koń nie chciał się podnieść. Leżał spokojnie, jadł ale nie podnosił się.
Rano Duszka zebrała się w sobie i wstała. Wychyliła głowę ze swojego boksu, zarżała raz, potem drugi. Pomału, ostrożnie ważąc każdy krok i patrząc pod nogi wyszła na zewnątrz. Otulona w porannej mgle, depcząc chorymi kopytami po rosie, przeszła kilka kroków. Złapała miękkimi wargami źdźbło trawy. Myśleliśmy, że dla marzeń, nie dla wspomnień…
Chwilę później położyła się, westchnęła cichutko i odeszła.
Lekarz dojechał niebawem, bicia serca już nie było…
Duszka po dwóch dniach intensywnej batalii o jej życie, odeszła. Świat się nie zatrzymał. Słońce nie zgasło. Tylko nam zabrakło tchu. I łez. Bo przecież to nie taki bieg miała mieć jej historia…
Trudno nam się z tym pogodzić.
Duszka na zawsze pozostanie w naszych sercach. Jest nam ogromnie przykro z powodu tego co się stało. Zrobiliśmy co tylko mogliśmy by jej pomóc, a trudność i intensywność działań sprawiły, że nawet nie zdążyliśmy poprosić Was o pomoc dla niej. Wierzyliśmy przecież do końca, że na to przyjedzie czas, później, gdy będzie lepiej. Ale lepiej już nie było. I choć Duszki już z nami nie ma, to musimy się za nią rozliczyć. W przeciwnym razie nigdy już żaden koń, który do tego handlarza trafi, nie będzie miał szansy na życie. A trafiają tam konie te najbardziej stare, wyniszczone, chore. Te, które najbardziej pomocy potrzebują. Nie chcemy ich tak zostawić. Nie możemy.
Szanowni Państwo, prosimy o pomoc. Zbliża się termin rozliczenia za Duszkę. Znaleźliśmy się w bardzo trudnej sytuacji i pokornie prosimy o ratunek. Jeśli ktoś z Państwa zechciałby nas wesprzeć w spłacie i transporcie Duszki, będziemy bardzo wdzięczni. Dla nas każda złotówka będzie ogromnym wsparciem. Nie mamy niestety już czego sprzedać ze swoich prywatnych rzeczy, bo to zrobiliśmy podczas pandemii by wykarmić zwierzaki. Bardzo prosimy, nie zostawiajcie nas w tym olbrzymim kłopocie. Duszki już nie ma, ale z ręką na sercu możemy powiedzieć, że zrobiliśmy co tylko się dało by jej pomóc, niestety było to zbyt mało…
Jeśli chcesz i możesz pomóc, prosimy o wpłaty
z tytułem „Duszka”
numer konta: 23102040270000110216926564
Fundacja BENEK, ul. Orzechowa 15, 63-004 Szewce
Jeśli mieszkasz poza granicami Polski i chcesz wpłacić darowiznę
na nasze konto: BPKOPLPWPL23102040270000110216926564
PAYPAL: fundacja.benek@op.pl