Ewakuowana z Kijowa sunia ze szczeniętami potrzebuje pomocy
Nazywam się Niusia.
Jestem zwykłą, kijowską, bezdomną suczką.
A może nie taką zwykłą?Posłuchajcie mojej historii.
Życie mnie nie rozpieszczało. Już od malucha musiałam sobie radzić na przedmieściach miasta. Nie jestem ani piękna, ani zbyt mądra. Nie miałam więc szans na to, żeby ktoś mnie przygarnął. Mogłam liczyć tylko na siebie. Wałęsałam się całymi dniami po śmietnikach w poszukiwaniu jedzenia. Raz było lepiej, raz gorzej. Ale najczęściej gorzej. Mino wielu upokorzeń zachowałam pogodne usposobienie. Bardzo lubię ludzi, a zwłaszcza dzieci. I bardzo chcę się z nimi bawić. Uwielbiam kiedy mnie przytulają i rzucają mi patyki. Jestem bardzo ufna i lgnę do ludzi. Co, jak się okaże, o mało nie skończyło się tragedią.
Pewnego dnia poczułam, że w moim brzuchu coś się dzieje. Pęcznieje. A w środku coś się rusza. Moje serduszko podpowiadało mi, że zostanę mamą. Brzuch mi ciążył i już nie byłam taka szybka i sprawna. Powinnam teraz o siebie dbać, siedzieć w jakimś ciepłym miejscu i odpoczywać. Ale to nie jest takie proste, jak się jest bezdomnym psem i trzeba walczyć o przetrwanie.
Cały dzień szukałam jedzenia. Ale to był jeden z tych pechowych dni i nic nie mogłam znaleźć. Byłam już zmęczona i bardzo głodna. Podbiegłam do pracujących robotników i zaczęłam żebrać o jedzenie. Niestety tym razem źle trafiłam. Niedobrzy ludzie przepędzili mnie kamieniami. I wtedy wydarzyła się tragedia. W ostatniej chwili zobaczyłam nadjeżdżający samochód. Brzuch był już taki duży a ja była bardzo wolna.
Zgasło światło.
Obudziłam się w jakimś dziwnym miejscu. Jacyś mili ludzie pochylali się nade mną i coś mi robili przy boku. Nie mogłam się ruszyć. Wszystko mnie potwornie bolało. Wszędzie było dużo krwi. Ale wiedziałam, że tu jestem bezpieczna.
Najdziwniejsze było to, że już nie mam dużego brzucha a obok w pudełku coś się rusza i piszczy. To były moje dzieci.
Od tamtego nieszczęśliwego wypadku rozpoczął się najwspanialszy okres mojego życia. Miałam swój pokoik, zawsze pełną miseczkę. No i stadko szalonych urwisów do wykarmienia. Dbali o nie przemili ludzie, przytulali mnie, głaskali, zmieniali opatrunki i podawali leki. Wielka rana po wypadku bardzo bolała. A ja czułam się najszczęśliwszym psem w Kijowie.
Pewnej nocy obudził nas potworny huk, cały budynek zaczął się trząść. Ludzie zaczęli coś krzyczeć i biegać. Nie wiedziałam co się dzieje i bałam się potwornie. Wszystkie moje szczeniaczki wtuliły się mocno w moją sierść i zaczęły piszczeć. Co teraz będzie? Przez kolejne dni strzały nie cichły, a opiekujący się mną ludzie byli przerażeni. Najbardziej się bałam o swoje dzieci. Szczeniaczki były takie małe i bezbronne. Myślały, że je uratuję bo jestem ich mamą. Ale co ja mogę? Jestem tylko kundelkiem z rozciętym bokiem.
Pewnego wieczoru opiekujący się nami ludzie popakowali nas do klatek i wsadzili do samochodu. Nie wiedzieliśmy, gdzie jedziemy i po co. Ale wierzyliśmy, że ludzie robią dla nas coś dobrego. Po całonocnej podróży dotarliśmy do Lwowa, skąd odebrali nas ludzie z Fundacji Benek i zabrali do Polski. Podróż trwała kolejną noc. Teraz jestem ze swoimi szczeniaczkami w Benkowie. Jest tu cudownie. Znów mam wokół siebie sympatycznych ludzi, którzy się mną opiekują. Karmią mnie i przytulają, zmieniają opatrunki i podają leki. A najważniejsze, że moje dzieci są tu bezpieczne.
Moim opiekunowie w Benkowie starają się by moje maluszki znalazły dobre domy. Dla kilku już wybrali.
Domy muszą być najlepsze by nigdy nie musiały się już bać. By nigdy nie zaznały bezdomności i głodu.